Wiadomości
wszystkieRecenzja filmowa: The Palace (PLAKAT)
Recenzja również na: mediakrytyk.pl
Nasze poprzednie recenzje alfabetycznie
Na ostatnim festiwalu w Wenecji film został zdeptany przez krytyków i widzów. Nie da się nie zauważyć, że w wielu przypadkach zarzuty były wymierzone bardziej w osobę reżysera niż samą fabułę, Roman Polański nie cieszy się zbytnim uznaniem w środowisku filmowym. Można było też przegapić, że film trafił u nas do kin, bo obyło się bez oficjalnej premiery i reklamy. Tak jak się pojawił, tak też szybko zniknął. Na szczęście są streamingi i można na spokojnie samemu się przekonać, czy jest aż tak źle.
Akcja filmu toczy się w luksusowym alpejskim hotelu, w którym trwają ostatnie przygotowania do nocy sylwestrowej i powitania 2000 roku. Na miejsce zjeżdżają się już rozmaici i bardzo bogaci goście. Przez cały film będziemy świadkami ich perypetii i problemów.
„The Palace” zdecydowanie nie przypadł mi do gustu. Duży wpływ na moją ocenę miało zmęczenie materiału. Jest to bowiem kolejna satyra na potężnych i bogatych, a to temat już dość oklepany. Wiadomo, że ludzie majętni są oderwani od rzeczywistości, mają wydumane problemy i oczekują, że pozostali rzucą wszystko by je rozwiązać. Kasa nie równa się klasa, więc mamy też do czynienia z festiwalem bezguścia, infantylizmu, histerii i absurdalnych roszczeń. To wszystko już było i to całkiem niedawno w „W trójkącie” Rubena Östlunda czy „Menu” Marka Myloda. Tamte produkcje oglądało się dobrze, bo satyra wpisana była w konkretną fabułę, którą chciało się śledzić. Tutaj historii nie ma, są tylko potraktowane bardzo powierzchownie epizody, które się nagle urywają.
I co z tego, że groteska, wulgarność i prostota (żeby nie powiedzieć prostactwo) są zamierzone, skoro ogląda się to fatalnie. Nie ma tu ani jednej postaci, czy wątku, które mogłyby choć minimalnie zaangażować. Słowo daję, gdyby nie był to film Romana Polańskiego, którego scenariusz napisał razem z Jerzym Skolimowskim, wyłączyłabym po dwudziestu minutach. Rzadko się zdarza, żebym nie mogła wysiedzieć na półtoragodzinnym filmie, w tym wypadku musiałam sobie jednak robić przerwy. Miałam nadzieję na jakąś niespodziankę lub pointę pod koniec, która wyjaśniałaby obecność tak wielu żenujących, nieśmiesznych i co najgorsze nudnych scen w tym filmie, ale się nie doczekałam. Pochwalić mogę jedynie aktorów, zwłaszcza Olivera Masucci, Fanny Ardant i Johna Cleese. Miło się na nich patrzy, ale zbyt wiele to nie rekompensuje. Oczywiście możliwe, że całkowicie minęłam się z wizją artystyczną i myślą przewodnią tego dzieła, ale jestem zbyt wymęczona i zniechęcona, by się nad tym dłużej zastanawiać. Cieszę się po prostu, że film się skończył.
(Ala Cieślewicz)
Reż. Roman Polański
Ocena: 3/10